20 października w Zakopanem. Chłodny ale słoneczny poranek. W górach nie ma śniegu co zdarza się rzadko o tej porze. Wychodzę z kolegami z pensjonatu. Będziemy biegli na Kasprowy. To nasz debiut w tego typu imprezie. Przed biurem zawodów mnóstwo zapaleńców-biegaczy. Czujemy lekkie podniecenie. Jak nam wyjdzie, czy ostatecznie wejdziemy czy wbiegniemy, to się okaże. Trochę się rozgrzewamy i czekamy niecierpliwie na start.
Przychodzi 10:00, ale jest lekkie opóźnienie. Ostatecznie ruszamy 5 minut później. Chyba się ustawiłem zbyt blisko czołówki, bo nie wytrzymuję tempa. Muszę biec spokojniej w towarzystwie słabszych biegaczy. Do Kuźnic nie ma problemu, jeszcze jakiś czas idzie nieźle. W drodze na Myślenickie Turnie staram się biec ale coraz częściej zmuszony jestem do szybkiego marszu. I tak na zmianę. Najważniejsze to regularny oddech, zgrany z rytmem marszu czy też biegu. Od Myślenickich Turni zaczyna się prawdziwa zabawa w górskie bieganie. Coraz więcej schodów. Zdarzają się wypłaszczenia ale rzadko. Pomijając to, że mało w tym wszystkim biegu, czuję się teraz trochę lepiej fizycznie niż zaraz po starcie. Zdarzają mi się zrywy, dzięki którym udaje mi się wyprzedzić kilka osób raz i drugi. Nie zmienia to faktu, że wszyscy którzy mi towarzyszą, ci co przede mną i ci co za mną jesteśmy totalnie zmęczeni. Walczymy, nie o pozycję na mecie, walczymy żeby po prostu dotrzeć do szczytu. Wreszcie jest ten upragniony koniec, szczyt, meta, udało się. Na górze czeka na mnie żona i kolega, który wbiegł przede mną. Piękny widok, wcale nie myślę o zmęczeniu. Widzę wiele uśmiechniętych twarzy, zadowolonych ludzi bo dla każdego z nich jest to jakieś zwycięstwo. Słyszę, że padł rekord trasy, a to za sprawą niesamowitego Andrzeja Długosza. No i wspaniały rekordowy bieg Izabeli Zatorskiej legendy biegów. Kolejny raz nie dała się młodszym koleżankom. Za chwilę wbiega jeszcze jeden kolega. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. Mamy jeszcze w planie małą wędrówkę. Trzeci z nas zjeżdża do Kuźnic do żony i dzieci. Ja, moja żona i kolega ze swoją drugą połówką wędrujemy sobie do Doliny Gąsienicowej przez Karb, Murowaniec i do Kuźnic.
To koniec pewnej przygody, ale jestem pewien że w charakterze biegacza powrócę tu za rok. Nieważne czy będzie padał śnieg czy będzie wiał wiatr. To magiczne wydarzenie przyciąga jak magnes. Wrócę tu po swój mały, własny rekord.
Copyright © 2014 by gorskieblogi