..
Jesienno-zimowe wypady

7 | 99476
 
 
2013-08-02
Odsłon: 989
 

"Maraton tatrzański"

     Dokładnie nie pamiętam, która to była godzina…chyba koło 19:00, kiedy dotarliśmy do noclegu na trawiastej półce pod Salatynem, półka całkiem niezła jakieś 4 na 5 m, czyli komfortowo. Wieczorem przed snem zbudowaliśmy sobie parawanik z kamieni. Zrobiliśmy parę fotek, kropelka wody ognistej i lulu. Sen przerywany spoglądaniem na drogę mleczną, coś pięknego.

     Koło 5:00 pobudka, trochę leniwe ruchy, poranna toaleta, w nocy był mały przymrozek, na niektórych rzeczach pojawił się szron. Musimy to ogarnąć, spakować się i w drogę. Wkrótce zza gór wyłoni się słońce  i będzie na co popatrzeć. Bez przesady ale można powiedzieć, że gnamy w kierunku Spalonej Kopy, rozległego szczytu, z którego są cudowne widoki. Przedzieramy się szybko przez skały, trochę burczy w brzuchu bo nic nie jedliśmy ale najważniejsze to dotrzeć do celu i napawać się widokami. No i jesteśmy. Są chwile, kiedy człowiek jest szczęśliwy i to jest jeden z tych momentów. Widok jest cudowny, gdzieniegdzie przewalają się mgły. Jest pięknie. Na wschodnim stoku urządzamy śniadanie, mając piękną panoramę na wprost. Wygrzewamy się w słońcu i zajadamy kanapki, popijając kawką 3w1 strong. Nasyceni ruszamy dalej. W kierunku Pachoła. Niemal na szczycie trafiamy na zjawisko „brockenu”. Mówią, że to oznacza nieszczęście, ale my nie jesteśmy przesądni.

     Wędrujemy na Przełęcz Banikowską i w dół Spalonej Doliny. Jest cały czas piękna pogoda, podziwiamy widoki. W połowie zejścia na skale siedzi sporej wielkości, rozleniwiony świstak. Mamy wrażenie, że można byłoby go pogłaskać… ale bez przesady. Przychodzi moment , że daje drapaka. Idziemy więc dalej. Mamy w planie mały postój nad uroczym Rohackim Stawem. Gdy docieramy nie ma żywej duszy, z wyjątkiem kaczuszki, która pięknie pozuje do zdjęć. Są takie miejsca, gdzie można by siedzieć i siedzieć podziwiając uroki przyrody. To właśnie to miejsce. Niestety musimy ruszać dalej. Pstrykamy po drodze sporo fotek mniej lub bardziej udanych i wkrótce docieramy do Tatliakowej Chaty. Kwaśnica, pieczywko i dobre piwo dobrze nam robi. Chwila odpoczynku i górę na Rakonia. Po drodze piękne widoki na Trzy Kopy i Rohacze. Ja pstrykam fotki a kolega wrzucił piąty a może szósty bieg, chyba po tym piwku. Nie mogę go dogonić. Na szczyt dociera w 45 minut, ja kilka minut później. To jakieś szaleństwo. Na górze tłum turystów. Nie przepadamy za tym. Kilka fotek i w drogę. Mamy plan. Przede wszystkim mieliśmy dotrzeć na Halę Ornak w tym dniu, ale przez Dolinę Chochołowską i Przełęcz Iwaniacką to byłaby zbyt prosta sprawa. My lubimy sobie coś dodać. Ruszamy więc na Wołowiec.

     Słońce przypieka. Gdy docieramy, musimy nieco odpocząć. Po chwili jesteśmy świadkami pięknego spektaklu. Nie wiadomo skąd pojawiają się dwa orły. Szkoda, że w oczach nie mam aparatu czy jakiejś kamery, bo para orłów odlatuje szybko w kierunku Rohaczy. My też musimy szybko się poruszać, bo do celu daleko. W przeciwieństwie do Słowackich Tatr Zachodnich turystów jest o wiele więcej. Tu i ówdzie musimy przyspieszyć, żeby wyminąć maruderów. W okolicach Łopaty jakiś młody chłopak idzie tak niefrasobliwie, że w pewnym momencie potyka się i robi dosłownie przewrotkę przez głowę. Szczęście, że to trawiasty stok. Nic mu się nie stało, ale chyba czas najwyższy się obudzić, bo to nie deptak w Zakopanem. Do przełęczy idzie nieźle, ale teraz mamy żmudne podejście na Jarząbczy Wierch. Nie da się ukryć, że jesteśmy już zmęczeni a tu 300 m do góry. Musimy się sprężyć. Podejście jest dosyć strome. Jest dosyć ciężko. Ale wdrapujemy się dosyć szybko. Tuż za Jarząbczym zatrzymujemy się. Musimy odpocząć. Przed nami jeszcze Kończysty i Starorobociański Wierch. Oj zapomniałem o drobnym szczególe jeszcze cały Ornak, Iwaniacka i dopiero można myśleć o finale. Sporo jeszcze tego zostało. Wędrujemy sobie dalej przy pięknych widokach, na Starorobociański docieramy kiedy już słońce chyli się ku zachodowi. Podziwiamy panoramę Tatr na wszystkie strony świata.

     Wszystko to piękne ale do schroniska jeszcze daleko. Kiedy wędrujemy przez Ornak, myślimy że fajnie byłoby tu zanocować. Tylko, że umówiliśmy się z kimś w schronisku i nie wypada nie dotrzymać słowa. Tatry w zachodzącym słońcu, jest naprawdę pięknie. Za Zadnim Ornakiem prawą stroną idzie ścieżka omijająca resztę masywu Ornaku. Niestety nie był to dobry wybór. Owszem nie trzeba było podchodzić wyżej, ale pod koniec czekało nas przedzieranie się przez kosówkę. Ach te skróty. Jakoś przemęczyliśmy tę ścieżkę i zeszliśmy do przełęczy. Robi się ciemno. Schodzi też czworo młodych ludzi. Idą niestety bez oświetlenia. Współczuję. Ale uważam, że jak się nie myśli to trzeba ponosić tego konsekwencje. Do schroniska jest łatwa droga, dadzą radę.

     Docieramy do celu. Bufet w schronisku nieczynny ale znajomy uprosił obsługę na zostawienie dwóch porządnych porcji bigosu i piwka dla nas. Piwo smakowało jak rzadko kiedy. Bigos dobry, ale przy tym zmęczeniu jakoś ciężko się jadło. Kiedy już zjedliśmy, wypiliśmy i trochę ochłonęliśmy dociera młodzież. Po ciemku schodzili dwa razy dłużej niż my. Teraz umyć się i wyspać, to najważniejsze. Umyć się udało, gorzej ze spaniem. Tu ktoś chrapie, tam ktoś mruczy. Wolę plener. O świcie wynosimy się ze schroniska.

  

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd